Translate

wtorek, 29 lipca 2014

Folies Pigalle


Dzień, w którym z harmonogramu wynikał wyjazd na Montmartre, rozpoczął się od ulewy. Widać, Paryż postanowił pokazywać nam swój złośliwy uśmieszek, częstując zimnem i wilgocią. 
Nie poddaliśmy się. Podjęliśmy jednomyślną decyzję, aby przeprowadzić operację zwiedzania metodą pieska preriowego. Czyli, chowamy się w metrze, dojeżdżamy tam gdzie chcemy, wystawiamy głowy z wyjścia, dbając aby cały czas ochraniał je parasol. Wykonujemy 30 fotografii seryjnych i chowamy się na powrót na stację kolejki podziemnej.

Sprytny plan, lecz metro, niestety nie wjeżdża na świętą górę bohemy paryskiej i trzeba było wdrapywać się w strugach deszczu, po pochyłych schodach. Po godzinie mokrego spaceru poczuliśmy się gorzej niż niejeden kloszard. Niewiele brakowało aby ekskursja zakończyła się rejteradą w porze lunchu, cokolwiek za szybko, aby można było odtrąbić zwycięstwo, gdyby nie Robert…

- jedziemy na Pigalak! – oświadczył, po czym nie zważając na resztę naszego małego stadka, wbiegł do metra, a my chcąc-nie-chcąc za nim. Dwa krótkie przystanki, podczas których deszcz na chwilę ustąpił i wysiadamy.

Czego się spodziewacie po placu rozsławionym przez Hansa Klossa?
Kasztanów?
My oczekiwaliśmy szaleństwa i rozpusty…

I było. Było szaleństwo! W osobie pokaźnych rozmiarów Rosjanki, suszącej zmoczone szarawary nad wylotem wentylacyjnym metra niczym panna MM. Patrząc na nią kompletnie zdegustowani, doznaliśmy na końcu widowiska, czegoś w rodzaju ulgi - gumka w kostkach mocno trzymała jej obszerne spodnie, oszczędzając widoku obfitych łydek.

Co do rozpusty - ta wypadła nieco lepiej. Zapewniliśmy ją sobie we własnym zakresie, rujnując skromny budżet turysty na… wzmocnione napitki. W tak paskudnie zimny dzień, trzeba było ratować nadwątlone zdrowie, a zdrowie jest przecież najważniejsze! Fantastyczna Irish Coffee rozgrzała nasze wychłodzone członki i zapewniła powrót do domu w dobrych humorach.



Prawdziwe Folies Pigalle – Szaleństwo Pigalle ujrzeliśmy następnego dnia, w najdroższym centrum handlowym Paryża. Klasyczne, 12 centymetrowe szpilki Loubutina, czarne, na opatentowanej czerwonej podeszwie. Pełnię wrażeń zapewniła nam ich nadzwyczaj rozpustna… cena!
Wyszliśmy szybciutko, przeciskając się przez skośnooki tłumek, nieprzyzwoicie bogatej, chińskiej klienteli.

P.S.
Na placu Pigalle, nikt nie sprzedawał pieczonych kasztanów. Może z powodu deszczu?

Trzeba to sprawdzić!







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz