Już niebawem
wyruszamy do Paryża! Na myśl o tym, mam ochotę wspiąć się na strych po
największą walizę i wrzuciwszy do niej najpotrzebniejsze drobiazgi wybiec na
samolot. Łapię się przy tym na myślach o podróży w czasie. Aby tak, jak u
Allena cofnąć się o sto lat i wcisnąć rozchybotane krzesło do stolika
najwspanialszych malarzy paryskiej bohemy.
Patrzeć, jak
na stole pojawia się butelka zielonego absyntu, jak któryś z wielkich wiesza na
pustej szklance misternej roboty, dziurkowaną łyżeczkę, kładzie na niej potężny
kawał sprasowanego cukru i sączy przez niego powoli lodowatą wodę. Cukier pod
jej wpływem rozmięka, topi się i spływa gęstymi kroplami na dno szklanki.
Jeszcze jeden chlust wody i podzwaniające mieszanie resztek kryształków, aż do
całkowitej klarowności.
Potem,
powoli, bez pośpiechu, po brzegu szklanki leje zielony alkohol który mieszając
się z syropem, mętnieje i zaczyna opalizować. Jeszcze tylko zbliżyć do brzegu
szklanki płonącą zapałkę i zachwycić się przez moment błękitną flarą unoszącą
słodkawy zapach anyżu.
Wreszcie
pierwszy łyk i pierwsze zaskoczenie. Gorycz przełamana słodyczą cukru orzeźwia
i rozjaśnia umysł. A po trzeciej szklaneczce błękitna flara płonie wewnątrz
głowy.
- Jakiegoż
pięknego syfa złapałem, przyjacielu. Wszystko wokół mnie lśni, latarnie gazowe
świecą niczym miniaturowe słońca. Świat jest cały rozedrgany i złożony z barwnych
plam… Jakże inny, jakże piękniejszy od tego jakim go widziałem zanim ogarnęła
mnie choroba… Jutro, jutro go namaluję…
… Wizytę w
Paryżu zaczynamy od d’Orsay!