Wśród
naszych znajomych mamy dość ścisłe (czytaj nieliczne) grono wielbicieli
napitków o „aptecznym” charakterze. Wprost uwielbiają alkohole pachnące
dziurawcem, piołunem, dziewanną i dziegciem, toskańską łąką czy alpejską halą. Niektórzy
i niektóre z nich, znajdują szczególne upodobanie w czarnych nalewkach. Twierdzą,
że aby posmakować czarnej wódeczki, nie trzeba jechać daleko. Wystarczy na
Łotwę. Tam, w kamionkowych flaszach sprzedawany jest pachnący niczym
przepracowana farmaceutka, słodko – gorzki, gęsty i czarny jak asfalt - balsam
ryski. Służy on zdrowiu i dobremu humorowi.
Twierdzenie
powyższe przyjmuję na wiarę, bez konieczności udowodniania, a zwłaszcza poprzez
osobiste eksperymenty i wiem, że moja rezerwa do zażywania bitterów podzielana
jest przez większość.
Ponieważ nie
lubię jak ludzie się kłócą, to spróbuję podjąć próbę pogodzenia zwaśnionych
stron…
Ale po
kolei!
W muzeum
narodowym w Helsinkach, w dziale poświęconym sztuce Finlandii, wystawiony jest
realistyczny portret kobiety o intrygująco ciemnych, wilgotnych oczach. Osnuta
w smoliste futro, patrzy gdzieś w bok, jakby chciała właśnie odejść i zniknąć
za uchylonymi drzwiami. Autorem obrazu jest fiński artysta Albert Edelfelt, a
na portrecie figuruje jego małżonka, która w samej rzeczy, opuściła go wkrótce,
gdyż nie mogła zdzierżyć, że jej mężulek studiował ciała modelek, nie tylko
pędzlem i farbą.
Czytam
przewodnik, a w nim stoi jak wół, że A.E., fiński artysta narodowy był Szwedem.
Zaraz na
myśl przyszedł mi Czech – Jan Matejko i moja sympatia do naszych odleglejszych,
bałtyckich sąsiadów niepomiernie wzrosła. Ten sam rodzaj poczucia humoru i
wrażliwości na pewien gatunek dowcipu sprzyja przecież zacieśnianiu więzów
przyjaźni. Aby to rodzące się uczucie stanowczo utrwalić, poszliśmy z naszymi
helsińskimi przyjaciółmi na szota do pobliskiego baru. Nalano nam w kielichy
fińską dumę narodową – Salmiakki Koskenkorva (gwarantuję, że za trzecim razem
dacie radę wypowiedzieć to płynnie), specjał o wyglądzie rozpuszczonego węgla.
Uprzejmość i
dobre wychowanie nie pozwalają na odmowę przyjęcia przyjacielskiego gestu, więc
spodziewając się smaku syropu na kaszel, wstrzymując oddech i z ostrożnością podjęliśmy
ryzyko spróbowania czarnej nalewki.
I tu kolejne
zaskoczenie: w kieliszku, radośnie oblepiając jego ścianki, chlupotał sobie likier!
Słodki jak cukierek, bez śladu goryczy, jedynie z lekkim posmakiem lukrecji. Okazuje
się, że sprytni Finowie robią ten trunek z wódki i… czarnych cukierków
salmiakowych, przedłużając sobie w ten sposób beztroskie dzieciństwo.
No i jak ich
nie kochać, zwłaszcza że mieszka u nich święty Mikołaj?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz