Translate

niedziela, 15 czerwca 2014

Salmiakki Koskenkorva


Wśród naszych znajomych mamy dość ścisłe (czytaj nieliczne) grono wielbicieli napitków o „aptecznym” charakterze. Wprost uwielbiają alkohole pachnące dziurawcem, piołunem, dziewanną i dziegciem, toskańską łąką czy alpejską halą. Niektórzy i niektóre z nich, znajdują szczególne upodobanie w czarnych nalewkach. Twierdzą, że aby posmakować czarnej wódeczki, nie trzeba jechać daleko. Wystarczy na Łotwę. Tam, w kamionkowych flaszach sprzedawany jest pachnący niczym przepracowana farmaceutka, słodko – gorzki, gęsty i czarny jak asfalt - balsam ryski. Służy on zdrowiu i dobremu humorowi.
Twierdzenie powyższe przyjmuję na wiarę, bez konieczności udowodniania, a zwłaszcza poprzez osobiste eksperymenty i wiem, że moja rezerwa do zażywania bitterów podzielana jest przez większość.

Ponieważ nie lubię jak ludzie się kłócą, to spróbuję podjąć próbę pogodzenia zwaśnionych stron…
Ale po kolei!
W muzeum narodowym w Helsinkach, w dziale poświęconym sztuce Finlandii, wystawiony jest realistyczny portret kobiety o intrygująco ciemnych, wilgotnych oczach. Osnuta w smoliste futro, patrzy gdzieś w bok, jakby chciała właśnie odejść i zniknąć za uchylonymi drzwiami. Autorem obrazu jest fiński artysta Albert Edelfelt, a na portrecie figuruje jego małżonka, która w samej rzeczy, opuściła go wkrótce, gdyż nie mogła zdzierżyć, że jej mężulek studiował ciała modelek, nie tylko pędzlem i farbą.

Czytam przewodnik, a w nim stoi jak wół, że A.E., fiński artysta narodowy był Szwedem.
Zaraz na myśl przyszedł mi Czech – Jan Matejko i moja sympatia do naszych odleglejszych, bałtyckich sąsiadów niepomiernie wzrosła. Ten sam rodzaj poczucia humoru i wrażliwości na pewien gatunek dowcipu sprzyja przecież zacieśnianiu więzów przyjaźni. Aby to rodzące się uczucie stanowczo utrwalić, poszliśmy z naszymi helsińskimi przyjaciółmi na szota do pobliskiego baru. Nalano nam w kielichy fińską dumę narodową – Salmiakki Koskenkorva (gwarantuję, że za trzecim razem dacie radę wypowiedzieć to płynnie), specjał o wyglądzie rozpuszczonego węgla.

Uprzejmość i dobre wychowanie nie pozwalają na odmowę przyjęcia przyjacielskiego gestu, więc spodziewając się smaku syropu na kaszel, wstrzymując oddech i z ostrożnością podjęliśmy ryzyko spróbowania czarnej nalewki.
I tu kolejne zaskoczenie: w kieliszku, radośnie oblepiając jego ścianki, chlupotał sobie likier! Słodki jak cukierek, bez śladu goryczy, jedynie z lekkim posmakiem lukrecji. Okazuje się, że sprytni Finowie robią ten trunek z wódki i… czarnych cukierków salmiakowych, przedłużając sobie w ten sposób beztroskie dzieciństwo.

No i jak ich nie kochać, zwłaszcza że mieszka u nich święty Mikołaj?









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz